Silniejsi od zła
- Jak rozpoznać, zwyciężyć i unikać szatana
Najbardziej znany na świecie egzorcysta, włoski paulista ks. Gabriele Amorth,
w swojej najnowszej książce przypomina, że życie jest ciągłą walką ze złem.
Chcąc pokonać przeciwnika, trzeba go najpierw poznać. Włoski dziennikarz Roberto
Italo Zanini pełni rolę uważnego ucznia ks. Amortha i bacznego obserwatora jego
poczynań jako egzorcysty. Z tych lekcji wynosi prawdę, że zwycięstwo nad
Szatanem można odnieść tylko przez siłę miłości, która płynie z modlitwy i
ufnego zawierzenia Bogu.
Fragment książki:
ALBO JEZUS ALBO SZATAN
„Gdzie bojaźń
Boża strzeże dostępu, tam nieprzyjaciel nie ma wstępu”. Zdanie pochodzi z
Napomnień św. Franciszka i doskonale obrazuje, jak życie przeżywane w łasce
Bożej, w którym obecne są modlitwa i sakramenty, chroni przed urokami, pokusami
i wszelkiego rodzaju diabelskimi wpływami.
Bardzo dobrze to wyjaśnia i
ukazuje swoim życiem Rosa lub pani Rosa, jak wszyscy ją nazywają. Prawdziwy
punkt odniesienia dla tych, którzy przychodzą do o. Amortha. Jest jego pamięcią
historyczną, najbardziej zaufaną współpracownicą. Ona i jej rodzina, czyli mąż i
sześciu synów, byli nękani przez maleficja przez 32 lata, do czasu, kiedy
przypadkiem poznała o. Candida Amantiniego, wspominanego już nauczyciela o.
Amortha, pasjonistę zmarłego w 1992 r., dobrze znanego w Rzymie, ponieważ był
egzorcystą przy Świętych Schodach. Od tej chwili, wyznaje Rosa, „w nasze życie
weszła łaska Boża. Wszystko uległo radykalnej zmianie”.
Była to długa i
trudna walka. „Choroby pojawiały się jedna po drugiej. Byliśmy wszyscy chorzy.
Choroby ciężkie, wycieńczające, niektóre dotykały moich synów od urodzenia.
Lekarze nie wiedzieli już, co robić. Moi synowie byli wielokrotnie operowani,
ponieważ analizy i badania lekarskie potwierdzały obecność poważnych chorób,
chociaż często podczas zabiegów chirurgicznych niczego nie znajdowano. Otwierani
i zaszywani na próżno. Choroba jednak nie przechodziła. Kiedy najmłodszy syn był
ciężko chory, pewien lekarz w szpitalu Dzieciątka Jezus, wysłuchawszy naszej
historii, poradził nam, żebyśmy się zwrócili do o. Candida. Po wielu latach
cierpień zaczęło się nasze odrodzenie i zrozumieliśmy, co się z nami
działo”.
Wszystko zaczęło się w grudniu, mniej więcej dwa miesiące przed
ślubem Rosy. „Mój mąż pokłócił się ze swoją matką. On, jako że nie toleruje
lenistwa, skrytykował zachowanie brata, który miał zawsze jakąś wymówkę, by nie
pracować. Powiedział, że nie wierzy w chorobę brata, tylko po prostu jemu nie
chce się pracować. Moja teściowa wpadła w furię. „To nieprawda – odpowiedziała –
kłamiesz i sam doświadczysz, co to znaczy źle się czuć”.
Może to się wydać
dziwne, ale kilka dni później mojemu mężowi sparaliżowało nogi. Wyznaczyliśmy
już datę ślubu na luty. Pobraliśmy się, choć on miał trudności z utrzymaniem się
na nogach. Od tamtej pory wpadliśmy w niekończący się tunel cierpienia. Niełatwo
to zrozumieć. Wielu ludzi nam nie wierzy. Niezwykle trudno jest wyjaśnić to
lekarzom. Uważają nas za wariatów. W takiej sytuacji dochodzi się do granic
rozpaczy. Jedna z klątw teściowej, ostatnia, która odniosła skutek,
wypowiedziana została, kiedy znaliśmy już o. Candida. Powiedziała do mojego
męża: „Obyś miał raka na języku”.
Po kilku godzinach już źle się czuł.
Badania i diagnozy lekarskie były nieubłagane: nowotwór gardła i nasady języka.
Ojciec Candido, dowiedziawszy się o tym, zaprosił nas do siebie. Spotkaliśmy się
z nim w niedzielę po Mszy św. Zabrał nas w ustronne miejsce. Odmówił egzorcyzm
nad gardłem mojego męża. Uzdrowienie było natychmiastowe i całkowite. Późniejsze
badania potwierdziły, że niczego już nie było”.
Z tego doświadczenia
rodzina wyszła zjednoczona, silna, wyróżniając się wielką wiarą. Rosa całkowicie
poświęciła się pomocy osobom, które nękają problemy, z jakimi sama się borykała.
Sam o. Candido poprosił, żeby pomagała ks. Amorthowi.
„Uczyniłam to z
wdzięczności i posłuszeństwa, od tego dnia zaczęłam mu pomagać. Pomogłam wielu
osobom z poważnymi problemami demonicznymi, które nie wiedziały, gdzie się udać,
komu zaufać”.
Rosa mówi z entuzjazmem, prostotą i wiarą, którą trudno jest
znaleźć u innych osób. Z jej słów i łez, które czasem z trudem powstrzymuje,
można zrozumieć, że te historie doprowadziły ją do granic ludzkiej
wytrzymałości. Ale jest dumna z tego, co robi. Teraz to jest jej życie i nie
chciałaby cofnąć czasu, mimo wieku i wielu nieszczęść, jakie dotąd ją
spotkały.
„Kiedy tyle się wycierpiało i doświadczyło największych łask, nie
można nie pragnąć, żeby także inne cierpiące osoby mogły skorzystać z tego
samego daru”. Tym razem nie mówi Rosa, ale jej znajoma, która przez cały czas
naszej rozmowy siedziała obok, a która towarzyszy Rosie w jej misji, ponieważ ta
od jakiegoś czasu cierpi na chorobę Parkinsona, jak to zresztą przepowiedział o.
Candido.
– Czy zajmując się tymi sprawami – pytam jako dziennikarz, choć
nie bez wahania – nie pojawia się obawa przed wystawieniem się na coś zbyt
wielkiego, niekontrolowanego?
Pierwsza odpowiada znajoma Rosy.
–
Ja też w pierwszej chwili się bałam. Jak można nie lękać się, widząc takie
objawy? Potem zrozumiałam, że jeśli nie zaniedbuje się życia modlitwy,
sakramentów, zawierzenia Naszemu Panu i Maryi Pannie, to nie trzeba obawiać się
zła. Dotyczy to zarówno ciebie, jak i bliskich ci osób. Zjednoczona rodzina,
która żyje wiarą w sposób widoczny i która się modli, ma mocną ochronę. Dobro
jest silniejsze od zła.
Obydwie kobiety na mnie spojrzały. Zrozumiały
moje zakłopotanie. Zachęciły mnie, żebym nie tracił wiary, trwał na modlitwie i
żebym kontynuował tę niełatwą pracę. Nie do końca przekonany, zwierzyłem się:
– Niełatwo jest zebrać razem wszystkie historie, które słyszałem i
widziałem osobiście. Są tak poważne. Muszę opowiedzieć je w taki sposób, żeby
ludzie ich nie odrzucili, nie uważali za dobrze napisany scenariusz horroru lub
za wierzenia z innej epoki, które nie mają prawa bytu w trzecim
tysiącleciu…
Tym razem to Rosa odpowiada jako pierwsza:
– Módl
się do Ducha Świętego, zobaczysz, że nie będziesz miał
problemów.
(...)
© Edycja Świętego Pawła