FRAGMENT
1. Antybrytyjski
młodzieniec
Tuż po godzinie 8:00 w pewien chłodny wtorkowy poranek 1944 roku, w
okresie niemieckiej okupacji Rzymu, duży czarny sedan przejechał szybko,
bez zwalniania, przez via della Conciliazione, kierując się ku
Bazylice św. Piotra. Nie wjechał na rozległy plac, lecz zatrzymał się
przed namalowaną na bruku białą linią łączącą dwa skrzydła Kolumnady
Berniniego. Przy linii stali czterej niemieccy spadochroniarze uzbrojeni w
pistolety maszynowe. Z samochodu wysiadł SS-Obersturmbannführer Herbert
Kappler, szef SD, a następnie gestapo w Rzymie, a za nim dwaj inni
mężczyźni w cywilnych ubraniach, ale noszący charakterystyczne emblematy
gestapo. Podpułkownik Kappler ruszył przez piazza do odległego,
lewego narożnika dwudziestodwustopniowych schodów wiodących do wejścia do
bazyliki. Na najwyższym stopniu majaczyła, częściowo skryta w cieniu,
wysoka postać monsiniora Kościoła katolickiego w czarnym kapeluszu z
szerokim rondem i długiej, czarnej sutannie z purpurową lamówką. Z
odległości ponad 300 metrów nie sposób było rozpoznać twarzy duchownego,
ale promienie słońca odbiły się od szkieł jego okularów, gdy na widok
gości uniósł wzrok znad modlitewnika, który właśnie czytał. Tam i z
powrotem po schodach powoli kroczyli nieliczni rzymianie. Była to pełna
spokoju scena, stanowiąca zarazem znakomite tło dla morderczej intrygi.
Podpułkownik Kappler bowiem nie przybył tu, aby dokonać inspekcji
nazistowskiego posterunku wartowniczego, lecz po to, by wprowadzić w życie
swój plan zamachu.
W pewnej chwili szef SS wskazał swoim podwładnym postać u szczytu
schodów i odezwał się do nich:
– To on, monsinior Hugh O’Flaherty, szalony irlandzki ksiądz, ale
też człowiek niebezpieczny, zbyt niebezpieczny, by żyć. Przysporzył nam
więcej problemów niż ktokolwiek w całym Rzymie i trzeba go powstrzymać.
Wie, że go aresztujemy, jeśli tylko schwytamy go poza terytorium Watykanu,
ale jak dotąd nie udało nam się go wywabić za tę linię, ani przyłapać go
podczas wypadów do miasta, których dokonuje ukradkiem, gdy tylko ma na to
ochotę! Ponieważ nie możemy go podejść frontalnie, spróbujemy go dopaść od
tyłu. Słuchajcie zatem uważnie. On was nie zna... nigdy wcześniej nie
pełniliście tu służby? Nie... To dobrze. Jutro wybierzecie się na Mszę do
Bazyliki św. Piotra. To jakiś uroczysty dzień, więc w bazylice będzie
mnóstwo ludzi. Kiedy zaczną wychodzić, wy również wyjdziecie, ale użyjecie
tych drzwi, które O’Flaherty ma teraz dokładnie za plecami. Chwycicie go,
zwleczecie po schodach i wyprowadzicie za tę linię. Potem zabierzecie go
stąd w jakąś boczną uliczkę i puścicie... ale tylko na chwilę. Nie chcę go
więcej widzieć żywego, a z pewnością nie chcemy też... żadnych formalnych
procesów sądowych. Powiedzmy, że zostanie „zastrzelony podczas próby
ucieczki”. Zrozumiano?
Dwaj gestapowcy skinęli głowami w milczeniu. Doskonale zrozumieli
zwierzchnika. Dla nich to były rutynowe działania, do których zostali w
pełni przeszkoleni. Plan nie wydawał się może zbyt wyrafinowany, ale tylko
na tyle było stać sfrustrowanego i wściekłego
Kapplera.
Wieczorem tego samego dnia do niewielkiego gabinetu O’Flaherty’ego
wszedł niewysoki elegancki mężczyzna ubrany w czarną marynarkę, prążkowane
szare spodnie, białą koszulę z szerokim kołnierzykiem i czarny
krawat.
– Ojcze, pojawił się drobny problem. Pamięta wielebny naszego
przyjaciela Giuseppe, nasz „kontakt” w Kwesturze? Właśnie mnie powiadomił,
że Kappler opracował jakiś miły plan uprowadzenia ojca jutro. Nie wiem,
jak dokładnie chce tego dokonać, ale sądzę, że ojciec nie powinien się
pokazywać na schodach przez dzień lub
dwa!
O’Flaherty wstał zza biurka. Był mocno zbudowanym człowiekiem przy
wzroście prawie 190 centymetrów i wadze ponad 100 kilogramów. Teraz miał
już 46 lat, ale w przeszłości czynnie uprawiał sport i amatorsko boksował.
Zaśmiał się gromko.
– I co, mój chłopcze, miałbym im pokazać, że się boję? O ile nie
użyją pistoletów, z łatwością uporam się z dwoma czy nawet trzema – choć
nie przystoi wdawać się w bójkę na schodach Świętego Piotra,
co?
Niewysoki wytworny mężczyzna, który nosił nazwisko John May, cicho
zakasłał.
– Ma ojciec rację – odpowiedział. – Jeśli nazistom nie uda się tego
zrobić teraz, to spróbują innego dnia, a być może wtedy nie dostaniemy
żadnego ostrzeżenia. Giuseppe nie zawsze może zdobyć takie informacje.
Sądzę, że Kapplerowi przydałaby się mała nauczka. Jeśli ojciec zostawi to
mnie...
– Nie chcę wiedzieć niczego o twoich planach, John – przerwał mu
O’Flaherty z uśmiechem. – Ale będę tam rano jak
zwykle.
May nie pozostawił niczego przypadkowi. Przesłał wiadomość do
Giuseppe i nazajutrz rano młody informator udał się na Mszę świętą do
Bazyliki św. Piotra wraz z Mayem, który nie był
katolikiem.
Zaraz za głównym wejściem do bazyliki, po prawej stronie, znajduje
się pierwszy z czterdziestu czterech ołtarzy ogromnej świątyni, mogącej
pomieścić 100 tysięcy wiernych. W tym właśnie miejscu, w kaplicy z
Pietą
Watykańską Michała Anioła, jedynym dziełem sygnowanym
nazwiskiem mistrza, stało dwóch ubranych po cywilnemu esesmanów z obłudnie
pochylonymi głowami i dłońmi złączonymi jak do modlitwy. Giuseppe wskazał
ich, a May zerknął na czterech wartowników z Gwardii Szwajcarskiej, którzy
właśnie pojawili się w drzwiach. Wnętrze bazyliki przepełniał szept
dwudziestu lub więcej księży odprawiających Msze święte, cichy stukot
obcasów butów o marmur, gdy kobiety po przyjęciu Komunii świętej
odchodziły od balustrad odgradzających ołtarze, oraz nieziemski dźwięk
dzwonów. Papiescy gwardziści cicho, by nie powiedzieć: niepostrzeżenie,
zbliżyli się i stanęli po bokach i za plecami dwóch esesmanów. Po
delikatnym klepnięciu w ramię Niemcy wzdrygnęli się, ale na widok
sugestywnych gestów wskazujących im drzwi posłusznie ruszyli do
wyjścia.
Zgodnie z planem wyszli z bazyliki drzwiami znajdującymi się obok
stanowiska O’Flaherty’ego, ale opuścili ją zupełnie spokojnie w otoczeniu
silnych gwardzistów, odprowadzani przez Johna Maya zadowolonego z takiego
rozwiązania. Monsinior usunął się nieco na bok, by ich przepuścić, jego
intensywnie niebieskie oczy wesoło połyskiwały zza okularów w tanich
metalowych oprawkach, które zawsze nosił. Agenci zostali sprowadzeni po
schodach na plac i dalej w stronę białej linii, przy której jak zwykle
stali uzbrojeni nazistowscy spadochroniarze. W połowie drogi przez plac
św. Piotra May szepnął coś dowódcy oddziału Gwardii Szwajcarskiej i
Niemcy, kompletnie zaskoczeni, zostali delikatnie, ale zdecydowanie
pokierowani ku końcowi skrzydła kolumnady, gdzie znajduje się przejście na
ulicę, przy której stoi gmach Świętego Oficjum. Gdy cała grupa znikała
pomiędzy kolumnami na skraju placu, wciąż znajdowała się na obszarze
eksterytorialnym, więc nawet jeśli spadochroniarze rozpoznali agentów
Kapplera, to nie mogli niczego zrobić. May zorganizował tajniakom własny
komitet powitalny – złożony z Jugosłowian, którzy pałali bezwarunkową i
niegasnącą nienawiścią do Niemców i z przyjemnością zgodzili się
nieco poobijać tych dwóch esesmanów w bocznej uliczce. Nazajutrz rano
doniesienie o kolejnej porażce złożyli zaś Kapplerowi owi bardzo
sponiewierani i posiniaczeni
agenci.
Po raz kolejny zwyciężył duchowny będący zmorą Niemców w Rzymie i
najpilniej „poszukiwanym” człowiekiem w Wiecznym Mieście. O’Flaherty,
odziany w purpurę i czerń, sympatyczny, łagodny, otwarty na ludzi ksiądz,
zwany „Szkarłatnym Kwiatem Watykanu”, był postacią pełną zadziwiających
paradoksów. Przez długie lata nienawidził Brytyjczyków, a jednak uratował
życie większej liczbie aliantów niż ktokolwiek inny w okresie II wojny
światowej. Z rzymskiego Collegio Teutonico, czyli Kolegium Niemieckiego,
kierował zdumiewająco rozbudowaną siatką pomocników. Dysponował nawet
własnymi tajnymi informatorami w kwaterze głównej SS. Wyzywająco
przemierzał miasto za dnia i pod osłoną nocy, drażniąc Niemców samą swoją
obecnością. Wystawał samotnie na stopniach Bazyliki św. Piotra, czekając
na ludzi, którzy przychodzili do niego z różnymi problemami i z prośbą o
ocalenie przed więzieniem, torturami, a być może nawet i śmiercią.
Na przykład zimą na przełomie lat 1943 i 1944 każdej nocy ukrywał
od stu do dwustu uciekinierów z obozów jenieckich – od szeregowców do
generałów – rozproszonych po prywatnych domach i mieszkaniach rzymian
walczących przeciwko faszyzmowi, w klasztorach i konwentach – którzy
zawdzięczali życie brawurowym ucieczkom, nierzadko w stroju monsiniora,
zwykle zaś zuchwałym i
głośnym.
|